SpellForce: Conquest of Eo – recenzja gry

  • Post category:Recenzje

Niełatwo jest wskoczyć w czyjeś buty. Szczególnie jeśli mowa o potężnym magu, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Jakie siły były w stanie go pokonać? Kto wyciągnął rękę po jego sekrety? I jak ja, nowicjusz, mam kontynuować jego dzieło? Z tymi pytaniami rozpoczynamy zabawę w najnowszej, pobocznej grze z serii SpellForce. Twórcy połączyli mechanizmy Civilization z Heroes, korzystając z dobrze znanego uniwersum. Co wyszło z tego mariażu? I jak spin-off broni się w dobie renesansu turowych strategii? Na te pytania znajdziesz odpowiedź już teraz. Oto nasza recenzja gry SpellForce: Conquest of Eo.

Recenzja SpellForce Conquest of Eo

Magicznej przygody początki

Zanim postawimy stopę w świecie Eo czeka nas kilka wyborów. Te w dużym stopniu zdeterminują kolejne kilkadziesiąt godzin zabawy. Zaczynamy od wyboru klasy, mając do dyspozycji cztery możliwości – obok alchemika, wynalazcy i nekromanty możemy wyszkolić protagonistę samodzielnie. Niewiele różni się to od predefiniowanych zestawów, bo wciąż wybieramy jeden z archetypów, do którego dobieramy jednynie szkoły magii. O ile alchemik z miksturami i nekromanta z zamiłowaniem do zwłok mówią sami za siebie, tak wynalazca tworzy magiczne glify.

Następnie decydujemy, gdzie rozpoczniemy kampanię i pogoń za tajemnicami Eo. Tu kliknięcie właściwego obrazka ma kolosalne znaczenie, bo mamy wybór pomiędzy stosunkowo łatwym początkiem a całkowitą mordęgą. Tak jak i kształtowanie klasy, jest to ukłon w stronę wszystkich, którym jednokrotne ukończenie gry nie wystarcza. Niebezpieczne zakątki kontynentu wiążą się z dużo trudniejszym startem i ciekawszym początkiem, o ile uda nam się przetrwać. Tak uzbrojeni w konsekwencje naszych czynów docieramy do ostatniej stacji.

screenshot 1

Mowa o ekranie poziomu trudności, z którym wiąże się nieco upierdliwa mechanika. Pozwól, że już tu trochę ponarzekam. Naszej egzystencji w fantastycznym świecie urągają regularne ataki na główną bazę – magiczną wieżę. Tych możemy uniknąć, tylko jeśli zdecydujemy się na najniższy poziom trudności. W każdym innym przypadku ekspedycje po nasze dobra będą regularne, a dodatkowe stopnie trudności jeszcze bardziej je zaognią.

Same ataki nie są szczególnym problemem, bo łatwo możemy je odpierać. Jednak mechanika podcina całą dynamikę początkowych faz gry. Jako biedny kuglarz nie możesz pozwolić sobie na wiele armii. Szczególnie boli więc fakt, że jedną z nich musisz utrzymywać w bazie. Wprawdzie ataki możemy całkowicie zanegować, niszcząc punkty spawnu przeciwników, ale na start nie jesteśmy wystarczająco silni, by szturmować wrogie siedliska. Mocno nie boli, ale, mogło być lepiej, szczególnie że starć w grze i tak nie brakuje. Jednak nie uprzedzajmy faktów – co z mistrzem?

Tajemnice Kręgu

Mistrz wziął i przepadł. Została po nim sterta ksiąg i zrujnowana wieża, którą dumnie przejmujemy, by doprowadzić do świetności. Wśród rozmaitych zapisów przewija się tajemnicze Allfire, co możemy przetłumaczyć jako Wszechogień. Okazuje się, że nasz mentor spędził sporo czasu na badaniach źródła mocy, którego magiczne wyziewy znajdujemy w różnych zakątkach świata. Sam Wszechogień okazał się wystarczająco potężny, by zwrócić uwagę możnych fantastycznej krainy. Magowie Kręgu spode łba przyglądali się pracy naszego mistrza i gdy ten próbował ogień rozpalić, to oni najprawdopodobniej postanowili zgasić jego. Na dobre.

Trzeba przyznać, że fabuła jest sztampowa i pełna wyświechtanych motywów z literatury fantasy. Opowieści jest jednak sporo i śledzi je się całkiem przyjemnie. Twórcy napracowali się przy interakcjach z Kręgiem, opisach wydarzeń i misjach pobocznych, a tych ostatnich jest od groma. Co ciekawe, chociaż wszystkich magów Kręgu jest dziewięciu, to dla każdej kampanii gra losuje czterech z nich, by urozmaicić kolejne podejścia. Po jakimś czasie – czytaj podczas wojny z dowolnym magiem – doceniamy wspaniałomyślność twórców i cieszymy się, że jest ich tylko czterech.

screenshot 2

Same zadania możemy realizować na kilka sposobów, niekiedy robiąc sobie dodatkowe problemy, by innym razem ułatwić sobie życie. Interakcje z magami Kręgu nie są tu wyjątkiem. Sami antagoniści mają rozmaite cele, dążenia i stosunek do nas. Nie daj się jednak zwieść. Magowie niechętnie dzielą się władzą, czasem spróbują cię uwieść, by innym razem wbić nóż w plecy. System dyplomacji tu nie istnieje, więc podchodzimy reaktywnie do tego, z czym magowie do nas przychodzą. Ostatecznie ci niechętnie rozważą, czy twoja skłonna do niebezpiecznych zainteresowań osoba może dołączyć do ich szacownego gremium. Otóż może.

To recenzja i nie spojlerował bym tego faktu, gdyby nie to, że jest to warunek ukończenia SpellForce: Conquest of Eo. Na taki zaszczyt trzeba sobie jednak zasłużyć, a w międzyczasie nie dać się zabić. Magowie wysyłają listę zadań, których wykonanie przemówi na naszą korzyść. Wyzwań jest kilka – od nauki czarów, przez gromadzenie włości aż po zniszczenie pozostałych magów. Wystarczy, że ukończymy jedynie trzy z nich, niejako obierając strategię do zwycięstwa w kampanii. Tu robi się już nieco ciekawiej, ale jakby pewnie powiedział nasz mistrz, nie liczy się cel, a droga.

Jeszcze jedna… sam wiesz

Chociaż w SpellForce: Conquest of Eo jest co robić, to pierwsze kilka godzin to strategiczne płycizny. Gra nie tylko wolno się rozkręca i bardzo lakonicznie tłumaczy mechaniki, ale rzuca nas w wybrany wcześniej region bez wyraźnego celu. Mamy całkowitą swobodę eksploracji, tyle że nasze moce są bardzo ograniczone. Dopiero realizując misje fabularne, odblokowujemy mechaniki i całość układa się w podręczny zestaw maga. Wciąż jednak skupiamy się na ogołoceniu pobliskich ziem ze wszystkich dóbr, by niczym pasożyt, przenieść się dalej. Wszystko przez to, że nasze źródła zasobu mają ograniczony termin przydatności, a baza jest ruchoma.

screenshot 3

Powiem wręcz, że początek przypomina bardziej roleplaya. Bo trudno tworzyć strategie, gdy gra podsyła nam to, co możemy wykorzystać i przez dłuższy czas nie ma innego wyboru. Znacznie ciekawiej robi się później, gdy magowie Kręgu włączają się do zabawy, ale nie jest tak, że do tego punktu się nudzimy. Twórcy przygotowali mechaniki badania czarów, rozbudowy wieży, rekrutowania jednostek, bohaterów i uczniów. Jednocześnie niemal każdy element krajobrazu to misja poboczna, której ukończenie poprawi nasze relacje z mieszkańcami miasta danego regionu.

Oczywiście nie sposób nie wspomnieć też o wytwarzaniu wyposażenia, czyli głównej pochodnej wybranego przez nas archetypu. Plądrując pomniejsze lokacje, kopiąc rudy i zbierając plony, pozyskujemy składniki, które następnie w wieży zmieniamy w przydatne przedmioty. W zależności od klasy warzymy nowe eliksiry, kleimy nieumarłych popleczników czy wykuwamy glify. Wszystkie receptury musimy odkryć samodzielnie, a łącznie – dla wszystkich klas – są ich prawie dwie setki. Jest co robić, oj jest.

screenshot 4

Oczywiście jak na maga przystało, możemy przyjmować do siebie wspomnianych już uczniów, którzy przy okazji poprowadzą nasze armie. Zaklęć też nie badamy z czystej ciekawości. Rytm naszym magicznym poczynaniom nadaje główny sprawca całego zamieszania – Wszechogień. Jego przychód możemy skierować w trzy różne sektory – by gromadzić więcej many, szybciej zwiększać rangę lub skrócić czas badań nowych czarów. Ostatecznie liczba zadań i czynności do wykonania w każdej turze jest skutecznym magnesem na długie godziny, a twórcy nie skąpią atrakcji w samym świecie gry.

Kręte ścieżki Eo

Przygotowana przez twórców mapa jest ogromna. Obstawiam, że obejście jej po obrysie zajęłoby dobre kilka godzin. Eo przyciąga urokliwymi polami, wyżynami i łańcuchami górskimi, by skryć w aurze tajemniczości moczary i doliny. Dodatkowo cienkie nitki pobliskich rzek znaczą teren, zmuszając nas do przeprawy przez strzeżone mosty. Jest tu kilka wielkich miast i imponującą stolica, gdzie nie spojrzeć, to przygoda, zagrożenie, szansa, okazja czy niebezpieczeństwo. Całość z pewnością nie jest stworzona po to, by odkryć ją podczas jednej kampanii, ale nikt nie zabroni spróbować.

screenshot 5

W samym centrum oczywiście nasza wieża. Wbrew zwyczajom gatunku 4X tym razem nie chodzi wyłącznie o poszerzanie granic naszych włości. Owned by Gravity postawiło na ruchomą bazę, którą specjalnym i kosztownym zaklęciem możemy wyrwać z korzeniami, by usadowić gdzie indziej. A raczej musimy, bo część zadań w lokacjach zostaje odblokowana dopiero wtedy, gdy heks, na którym leżą, wejdzie w granicę głównej domeny. Celowo użyłem słowa „głównej”, bo nasze włości rozszerzają także małe posterunki stawiane przez bohaterów i przejęte źródła Wszechognia.

Gra nie skąpi nam wszelkich dóbr, ale wyraźnie zachęca, by nie stać w miejscu. Wszystko przez to, że źródła surowców – kopalnie czy ruiny – po kilkunastu turach znikają bez śladu. Wraz z tym tracimy wszelkie przychody z ich tytułu. Oznacza to, że prędzej czy później musimy zebrać się z całym inwentarzem (dosłownie) i poszukać szczęścia gdzie indziej.

Wielki nieobecny na polu bitwy

Jak na wielkiego maga przystało, sami nie garniemy się do wojaczki. Naszym uosobieniem jest są magiczna wieża i elegancko wpleciony w zakładki interfejsu grymuar. To z niego miotamy przeróżne zaklęcia, zlecamy badania kolejnych i sprawdzamy, co możemy jeszcze zrobić pomiędzy walkami. A trzeba przyznać, że starć jest całe mnóstwo. Poczynając od regularnych ataków na bazę, przez oskryptowane walki z zaskoczenia podczas eksploracji aż do wojny z magami Kręgu.

spellforce conquest of eo screenshot6

Skumulowane przychody Wszechognia przekuwamy w większą potęgę, a z każdą kolejną rangą otrzymujemy kilka bonusów. Wieża emituje coraz silniejszą moc, obejmując działaniem większy teren, a my możemy rzucać więcej zaklęć w turze i zatrudnić dodatkowych uczniów. Tych ostatnich musimy jeszcze sobie znaleźć, błąkając się po świecie. W międzyczasie otrzymujemy specjalnego bohatera z własnym wątkiem fabularnym, ale ten dla równowagi nie może stawiać posterunków. Wszystko to by wzmocnić nasze armie, tzw. stacki, które liczą od pięciu do siedmiu jednostek, rezerwując jeden slot dla herosa właśnie.

Jak i strategicznie, tak taktycznie SpellForce: Conquest of Eo nie rozpieszcza nas w początkowych fazach zabawy, ale dużo szybciej pokazuje klasę. Już po kilkunastu turach przekształcamy luźną zbitkę wszystkich stworów, jakie były pod ręką, w nieco lepiej skomponowane zbiorowisko. Wciąż bez wielkiego szału, ale z potencjałem na wyjątkowo skuteczną armię. Deweloperzy nie poskąpili jednostkom rozmaitych cech, statystyk, przymiotów, premii i zdolności. Jest w czym wybierać, a zaplecze kilku bohaterów z jednostkami do zadań specjalnych to nie tylko konieczność, ale też naturalna kolej rzeczy.

screenshot7

Wszystko to dodatkowo ubogaca możliwość rozwijania na kolejne poziomy nie tylko bohaterów, ale też większości regularnych jednostek. Po zarobieniu odpowiedniej liczby punktów doświadczenia pojawia się znaczek awansu, który pozwala dorzucić jednostce coś do statystyk, a co kilka poziomów także specjalny atrybut czy zdolność. Pula premii dla stworków sprawia wrażenie wspólnej, a na awans losowane są z niej dwie lub trzy opcje do wyboru. Tym samym możemy mieć w armii dwie identyczne jednostki na takim samym poziomie, które będą się od siebie znacznie różnić. Na dokładkę oczywiście znalezione lub stworzone artefakty i glify.  Pozostaje już tylko skrzyżować miecze, czy też różdżki.

Bitwa błyskawiczna

Tak, starcia w grze przebiegają relatywnie szybko i wcale nie mówię tu o automatycznym rozstrzygnięciu czy ucieczce, które oczywiście są jednymi z opcji. Małe stacki i zasada jednoczesnej bitwy jedynie pomiędzy dwoma armiami sprawia, że całość przebiega nad wyraz sprawnie. Po ułamku sekundy z ekranem ładowania przenosimy się na pole bitwy, by na tamtejszych heksach dokończyć dzieła. Nieco wcześniej możemy jeszcze osłabić wroga dzięki czarom z grymuaru lub też wzmocnić swoje wojska, ale wszystko i tak rozstrzygnie się tutaj w ciągu kilku najbliższych tur.

screenshot8

W SpellForce: Conquest of Eo bitwę rozpoczyna oddział, który się broni, a atakujący ma cztery tury na zadanie obrażeń lub starcie zostanie odwołane. Podczas zabawy nie ma wrażenia że jesteśmy mega potężni, bo jednostki są całkiem dobrze zbalansowane i mają zarówno mocne, jak i słabe strony. Wiele zależy więc od tego, jak wykorzystamy ich potencjał, jak się ustawimy i którą mapę otrzymaliśmy do bitwy. Tych jest wiele, i każda imituje otoczenie z „dużej” mapy, losując inne środowisko nawet gdy po wczytaniu zapisu rozgrywamy tą samą bitwę ponownie.

Ataki są silne, jednostki podatne, obrony skuteczne a czary potężne. Każda jednostka ma trzy punkty akcji, które może wykorzystać na przemieszczanie się, atak lub zaklęcie. Poplecznicy parający się magią mają też dodatkowy pasek Skupienia, który drenują rzucane czary. Jest tu dużo przestrzeni do kombinowania, unikania strat i zapędzania przeciwnika w ślepy zaułek. Poza tym, co reprezentuje sobą sama armia, podczas walki możemy korzystać też z naszego ekwipunku, czyli wszystkich wspaniałości, jakie stworzyliśmy w ramach klasy.

spellforce conquest of eo screenshot9

Sztuczna inteligencja przeciwników nieźle główkuje, nawet na normalnym poziomie trudności i nieco gubi się dopiero wtedy, gdy już wie, że nie ma szans na zwycięstwo. Jednym słowem jest dobrze, a nawet lepiej, szczególnie że takich starć jest bardzo wiele, dlatego marność w tym aspekcie byłaby solidnym ciosem dla całej rozgrywki. Potyczki kończą się tak szybko, jak się zaczęły i pozostaje zebrać fanty, odliczyć doświadczenia czy też wczytać wcześniejszy zapis. Różnie bywa.

Szybko, łatwo i przyjemnie

Trudno znaleźć jeden poważny zarzut pod kątem technicznego dopracowania rzeczonej strategii. Jedynym i to niezwykle małym mankamentem okazało się długie zastanawianie przeciwników, przed podjęciem akcji w walce. Jednak doświadczyłem tego góra raz na kilkadziesiąt walk, więc nie rzutuje to zbytnio na odbiór całości. Niektóre modele mogłyby być nieco lepiej dopracowane, a ścieżka dźwiękowa bardziej zróżnicowana. Poza tym gra ładuje się błyskawicznie, wiele pomniejszych animacji pozwala przyspieszyć, a wydajność jest optymalna.

Oczywiście, że przydałaby się też polska wersja językowa, kinowa oczywiście, bo w grze nie ma zbyt wielu czytanych kwestii, ale całość jest całkiem intuicyjna i łatwo napisana. Warto spróbować, szczególnie gdy angielski nie jest nam całkowicie obcy, a trudno uwierzyć, by był. Najsłabszym elementem technicznej struktury jest interfejs, a szczególnie okienka, które miewają punkty interakcji w wyjątkowo nieintuicyjnych miejscach. Poza tym jest przyjemnie – czasem kolorowo, rzadziej mrocznie, ale całkiem klimatycznie i z sercem.

Recenzja SpellForce: Conquest of Eo – warto zagrać?

Tak. Może i poboczna odsłona serii SpellForce nie oddaje w pełni strategicznego zaplecza serii, ale jest ciekawym i grywalnym tworem. Liczba aktywności pobocznych, lekkość rozgrywki i jej dynamika oraz niezbyt nachalna historia sprawiły, że potrafiłem zapomnieć o tym, że gram w strategię. Kombinacji przygotowanej przez Owned by Gravity nie powstydziłby się niejeden roleplay. Dopiero szczegółowa lista celów przypomniała mi, że 4X też ma swoje granice.

SpellForce Conquest of Eo Key

SpellForce: Conquest of Eo to wyraźnie singlowe doświadczenie, przyjemnie skomplikowane i diabelnie wciągające. Mocno oskryptowane, nastawione wyraźnie pod nas, orbitujące wręcz wokół podejmowanych przez nas decyzji, na które zawsze ma niespodziewaną odpowiedź. Gra nie jest pozbawiona wad i warto wspomnieć, że rozkręca się dosyć powoli, ale gdy już osiągnie odpowiedni pęd, to przykuwa nas do ekranu na długie godziny.

Kto by przypuszczał, że trochę utartych schematów, kilka autorskich rozwiązań i sporo pracy zaowocowało udaną strategią dla miłośników singla, której warto dać szansę. Może nie zastąpi ona „czwórki”, ale z pewnością stanowi miły akcent dla fanów serii i to przy niezbyt wygórowanej cenie.

Podsumowanie

PLUSY

  • wielki, zróżnicowany świat;
  • mnóstwo aktywności;
  • przyjemnie złożona rozgrywka;
  • rozbudowa bazy;
  • kilka oryginalnych pomysłów;
  • ogrom wątków fabularnych i historyjek;
  • sporo taktyk i rozwiązań;
  • różnorodność przeciwników;
  • całkiem dobre SI;
  • oprawa audiowizualna;
  • techniczne dopracowanie;
  • wciąga jak diabli;
  • szybkość, łatwość, lekkość zabawy;
  • przystępna cena.

MINUSY

  • wolno się rozkręca;
  • brak choćby szczątkowej dyplomacji;
  • nieco lakoniczny samouczek;
  • interfejs ma kilka mankamentów;
  • ataki na wieżę;
  • śladowe bugi;
  • brak polskiej wersji językowej.

SPELLFORCE: CONQUEST OF EO TO SINGLOWE DOŚWIADCZENIE W KAŻDYM CALU. NIE POZBAWIONE WAD, ALE SATYSFAKCJONUJĄCO ZŁOŻONE I MECHANICZNE WCIĄGAJĄCE.

OCENA – 7.5/10